JEZUS I KOBIETA
A Ten, który w Oliwnych wysokościach brodził
I który Ciszę chłonął pośród snu trzeźwości
Oddychał jasno- klejnot pełen blasku
Rozrzedzał duszne, świątynne ciemności
A słowa Jego, które w uszach brzmiały
I wibrowały dzwonem przebudzenia
W istotach o Bogu święcie przemądrzałych
Ze stosem kamieni z ust do wyrzucenia
I postawili przed Nim jawnogrzeszną
By lśnienie klejnotu odsądziło ją od czci i wiary,
By grzech jej oddzielić od ich nieskalania
Bo tak im nakazał czynić Mojżesz stary
A słowa ich w Nim się zapadały
I zatracały swej słuszności moce
A on w milczenie cały się przyoblekł
A on się Ciszą otulił jak kocem
A ręka Jego na piasku pisała
I Ziemię promieniem błogosławiła
Ziemię solidną, co kręgi zatacza
I która zwraca to, co pochwyciła
A ręka Jego na piasku pisała
Kreśliła mandale, które wiatr rozwieje
Bo wszystko tutaj iluzja niesiona
W słów nieświętych łonach, ktorych liche dzieje
A ręka Jego na piasku pisała
I więzi z Ziemią tajemne czyniła
Bo jedna Ziemia wszystkich ludzi nosi
Bo Ziemia ziemsko ich błogosławiła
I Słowa Jego w ziemie ich wniknęły
Odeszli sznurem pereł przebudzonych
Bo Klejnot jeden blasku Ciszy pełen
Przemienił kamienie w komunię natchnionych
Bo Innym jest w tobie Ten, co Niesie Ciszę
Dobro twoje nie jest Nosiciela łonem
Skalane twe ziemie grzechem zapisanym
Więc zamilcz i słuchaj Tego, który Słowem
Przez szmaragdowe morze płynę
W skafander myśli swych odziany
I ciało soli wód nie czuje
W skafandrze z myśli ubitej piany
A ciało soli wód złaknione
Skąpać się pragnie w morskich chłodach
I czuć pochodnią rozżarzoną
Jedności nagość w ciszy wodach
Zanurzam ciało w szmaragdu odmętach
I każdy ruch mój spragniony jest ziarna
Lecz tonę wciąż w skafandra zamętach
A w sercu narasta burza mocarna
A z burzy iskier formują się gromy
Za oręż chwytam siłą gromowładną
I ciskam pioruny w skafandra osłony
Co każdą chwilę z jedności okradną
I serca płomień pali kaftany
Co bezpieczeństwu mają aspiracje służyć
Oddzielać istotę od istnienia żaru
Odpływać od chwili, by w sen się zanurzyć
I serce nie spocznie, nim nie spali powłok
I płonie pochodnia oczu mych latarni
Co widzieć chcą jasno świętą siłą ognia
I czuć chcę jedność w każdej chwili ziarnie
By szmaragdowe morze mogło płynąć
Przez serca szmaragd ciszą nieruchomy
By ciało trzeźwości było świątynią
I niosło w sobie żar pierwotny Domu
14.05.2018.
Drzewo Życia
W Ogniu Burzy żarliwej
Co się z Nieba wylała
Która Serca dotknęła
Przebłysk Prawdy ujrzałam
I dotknęło Jedności
Utraconej Wspomnienie
Drzewo pękło na Dwoje
Boskie tracąc korzenie
Wyrwanemu ze świata
Światła drzewu mądrości
Pękło Serce na Dwoje
Z utraconej Miłości
I z tych Dwojga, co Jednym
Być nie mogło już wcale
Jedno w Ogniu stanęło
Drugie przesiąknęło żalem
Jeden Wąż Płomienisty
Żarzył się, ogniem zionął
Drugi, miękki, wodnisty
W bólu czucia zatonął
I miast w górę celować
W dole węże pełzały
A ich serca oddzielne
Do Jedności wołały
I pieśń, co Jedną była
Dwa śpiewały już głosy
Jeden gniewem iskrzący
Drugi cierpienia rosą
I te iskry i róże
Wiatr pochwycił natchniony
Szepnął słowo do Burzy
Posypały się gromy
I co wybór rozdzielił
Boska Myśl znów złączyła
Splotły się cztery ręce
Pieśń Jedności ożyła
I z Jednego Pnia Mocy
Drzewa Dwa się Zrodziły
Z dwojga Czworo Powstało
Wyrównały się Siły
Tak Bóg niesie Pieśń swoją
W światy bólem płynące
Sieje ziarna świetliste
I ogrzewa je Słońcem
Tam, gdzie Jedno, tam Dwoje
Tam, gdzie Dwoje, tam Czworo
Jeden, Dwa, Trzy i Cztery
W Dekady Jedni znów stoją
Bo co Bóg raz połączył
Już na zawsze złączone
W bólach rodzi ta Ziemia
Lecz prowadzi do Domu
W Ogniu Burzy żarliwej
Co się z Nieba wylała
Która Serca dotknęła
Przebłysk Prawdy ujrzałam
I dotknęło Jedności
Utraconej Wspomnienie
Drzewo pękło na Dwoje
Boskie tracąc korzenie
Wyrwanemu ze świata
Światła drzewu mądrości
Pękło Serce na Dwoje
Z utraconej Miłości
I z tych Dwojga, co Jednym
Być nie mogło już wcale
Jedno w Ogniu stanęło
Drugie przesiąknęło żalem
Jeden Wąż Płomienisty
Żarzył się, ogniem zionął
Drugi, miękki, wodnisty
W bólu czucia zatonął
I miast w górę celować
W dole węże pełzały
A ich serca oddzielne
Do Jedności wołały
I pieśń, co Jedną była
Dwa śpiewały już głosy
Jeden gniewem iskrzący
Drugi cierpienia rosą
I te iskry i róże
Wiatr pochwycił natchniony
Szepnął słowo do Burzy
Posypały się gromy
I co wybór rozdzielił
Boska Myśl znów złączyła
Splotły się cztery ręce
Pieśń Jedności ożyła
I z Jednego Pnia Mocy
Drzewa Dwa się Zrodziły
Z dwojga Czworo Powstało
Wyrównały się Siły
Tak Bóg niesie Pieśń swoją
W światy bólem płynące
Sieje ziarna świetliste
I ogrzewa je Słońcem
Tam, gdzie Jedno, tam Dwoje
Tam, gdzie Dwoje, tam Czworo
Jeden, Dwa, Trzy i Cztery
W Dekady Jedni znów stoją
Bo co Bóg raz połączył
Już na zawsze złączone
W bólach rodzi ta Ziemia
Lecz prowadzi do Domu
16.05.2018.
Trzy Strażniczki Złocistych Jabłoni
Czuciem zakwitam jak Wiosna
Jak drzewo kwieciem sypane
O płatkach jak rosy krople
Braterstwa sczytuję Testament
*
Jak drzewo kwieciem sypane
O płatkach jak rosy krople
Braterstwa sczytuję Testament
*
Dłoni gwiazdą rozchylam zasłony
Tajemną przenikam membranę
W Krainie Pomiędzy zanikam
Braterstwa spisuję Testament
*
Tajemną przenikam membranę
W Krainie Pomiędzy zanikam
Braterstwa spisuję Testament
*
Myślą o skrzydłach sokoła
Szybuję, zgłębiam firmament
Z pieców światła wyjmuję gotowy
Chleb Życia- Braterstwa Testament
*
Szybuję, zgłębiam firmament
Z pieców światła wyjmuję gotowy
Chleb Życia- Braterstwa Testament
*
W palcach Słońca jak Drzewo dojrzewam
W zorzach złocistych skąpane
Złote jabłka w natchnieniu obrywam
Braterstwa Najświętszy Testament
*
W zorzach złocistych skąpane
Złote jabłka w natchnieniu obrywam
Braterstwa Najświętszy Testament
*
Złotą Nicią tkaniny zszywam
Wichrem ludzkich oddechów zszargane
Rany Wodą jak Kryształ obmywam
To Odwieczny Braterstwa Sakrament
Wichrem ludzkich oddechów zszargane
Rany Wodą jak Kryształ obmywam
To Odwieczny Braterstwa Sakrament
16.05.2018.
A kiedy drzewem się staniesz
Skąpanym w promieniach Słońca
Gałęzi światłem dostaniesz
Konarów drugiego końca
Skąpanym w promieniach Słońca
Gałęzi światłem dostaniesz
Konarów drugiego końca
I kiedy staniesz się drzewem
W niebie się zakorzenisz
Pochwycisz palcami złotymi
Drzew palców już nie z tej ziemi
W niebie się zakorzenisz
Pochwycisz palcami złotymi
Drzew palców już nie z tej ziemi
A kiedy drzewem się staniesz
Byś prosty stał i złoty
Trzymać cię będą świetliście
Braterskich ramion oploty
Byś prosty stał i złoty
Trzymać cię będą świetliście
Braterskich ramion oploty
I kiedy staniesz się drzewem
Płomiennie rozżarzonym
Światło Twe liści śpiewem
Dosięgnie krain natchnionych
Płomiennie rozżarzonym
Światło Twe liści śpiewem
Dosięgnie krain natchnionych
A kiedy drzewem się staniesz
Jak żagiew, jak flara, jak łuna
Światło Twe pleść będzie warkocz
Trzydziestu trzech ziaren z pioruna
Jak żagiew, jak flara, jak łuna
Światło Twe pleść będzie warkocz
Trzydziestu trzech ziaren z pioruna
I kiedy staniesz się drzewem
Jasnym jak kosmos z kosmyka
Twe Światło z Wiatru powiewem
Popłynie do niebios muzyką
Jasnym jak kosmos z kosmyka
Twe Światło z Wiatru powiewem
Popłynie do niebios muzyką
A kiedy drzewem się staniesz
Z krain nieziemskich widocznym
Podporą świata powstaniesz
Arterią Niebiańskiej Wyroczni
Z krain nieziemskich widocznym
Podporą świata powstaniesz
Arterią Niebiańskiej Wyroczni
I kiedy staniesz się drzewem
Planet jabłkami usianym
Utworzysz splot nieskończoności
Z Braterstwem na znak Nowej Bramy
17.05.2018.
Powietrze Słowem stoi
Migają słów klawisze
Me palce wyłuskują
Słowa z nabrzmiałej ciszy
Powietrze stoi Słowem
Eter je nosi w łonie
Słowa się przyczepiają
Do włosów, do ust, do dłoni
W powietrzu słowa stoją
Na baczność lub też płyną
Me palce w głąb sięgają
By sens chwili z ciszy wyjąć
W powietrzu stoją słowa
W szeregu lub parami
O szybę uszu bębnią
Padają w rytm kroplami
W powietrzu wiszą słowa
Jeszcze niepowiedziane
Chcą swoje mieć pięć minut
Twórczy objawić talent
W powietrzu słowa wiszą
Zawieszone pomiędzy
Jedną a drugą ciszą
Z pajęczej utkane przędzy
Powietrze drga słowami
Wibruje wrażliwa ściana
Ona pozwala istnieć
Czy balsam to czy rana
Powietrze krzyczy słowem
Słowne w nim przeludnienie
Wciąż nowe liter niemowlę
Błaga o wysłowienie
Ach słowa, słowa, słowa
Słowa pomiędzy nami
Wężem się długim wiją
Jak pociąg z wagonami
Ach słowa, słowa, słowa
A dokąd a dokąd- na wprost
W każdym wagonie głowa
Wysławia swój marny los
Ach słowa, słowa, słowa
Prosto do niebios czwórkami
Milkną im bliżej Boga
I giną zapomniane
Ach słowa, słowa, słowa
W milczeniu blakną, gasną
Żądło życia wydadzą
Jak pszczoła miodna zasną
Do Słowa korzeni wzrosnąć
Co w Świecie są Pomiędzy
I brzytwę zastosować
Okroić życie z nędzy
Do Słowa w gorę wzrosnąć
I język za zębami
Trzymać naturą boską
Jak między jest światami
I spojrzał
Mężczyzna Kobiecie w Oczy
Przejrzał się w
nich jak w Zwierciadłach
I Niebo zakwitło
Mlekiem Matki
Karmiącym Życie w
Gwiazdach
I Gwiazdy z Nieba
się posypały
Przez siedem leciały
wszechświatów
A lecąc sennie
zapominały
Krainę Białych
Kwiatów
A siódma kraina
pustynią była
Światem piasków
złocistych
A gwiazda lśnieniem
już nie świeciła
W glinianych jej
szatach blask wystygł
I oczu wyschniętych
żary wyblakłe
Słońca karmiły
się blaskiem
Odbitym w ziarnach
wielkich piaskownic
Gdzie wszystko
stawało się piaskiem
I wędrowała
gwiazda upadła
Gliniane wdziewała
ubrania
I z różnych pieców
chleby jadała
Rwąc życie z
drzewa konania
I serce targane jej
było wichrami
Oddechów sępów
nieczystych
A ciało jej było
smagane ziarnami
Piasków bezpłodnych
i wyschłych
A Słońce paliło i
chleby nasycić
Nie mogły duszy
zgłodniałej
I serce jej dziwnym
blaskiem zalśniło
Tęsknoty palącej
żarem
I posłyszała
gwiazda gliniana
Głos z głębin
tlącego się żaru
I serce jej zmiękło
kroplą zroszone
Mleka z innego
wymiaru
I światło mlekiem
pradawnym
Karmione jarzyć
poczęło się jasno
Ognisko w siedem
wszechświatów
Się wzbiło potęgą
mlecznego blasku
I w niebo sercem
gwiazda strzeliła
Wiatr gwizdał w
skorupach pustych
Czy to się kiedyś
naprawdę zdarzyło
Czy jeno wyśniło z
bram ust mych?
Aureluni
Na małym nosku-
ziarenka
Czyja zasiała je
ręka?
Być może Anioła
Ogrodnika
Co chciał by
wyrosła z nich gryka?
Może to owoców
nasiona?
Wyrosną z nich
jabłka lub winogrona?
A może to siemię
lniane?
Zasiane do szycia ubranek?
A może te małe
kreseczki
To ziarna czerwonej
porzeczki?
A może to złote dukaty
Zostawione przez skrzaty?
Zostawione przez skrzaty?
A może te małe
kropeczki
To łatki są
biedroneczki?
A może to maczku
ziarenka?
I może je siała
sarenka?
Dlaczego Twój nosek
w kropeczki
Pytam mojej
córeczki?
Już wiem! To dobra wróżka
Stąpała na paluszkach
Małe paluszków kuleczki
Małe paluszków kuleczki
A może to Słonko
wstało
I nosek Twój
całowało
Pod wpływem
promyczka całuska
Powstała kropka jak
łuska
W której mieszka
ziarenko
Anielską zasiane ręką.
Anielską zasiane ręką.
25.05.2018
Jeszcze żyję w kontraście
Jeszcze mam nóż w ręce
Jeszcze na dwoje kraję
Jeszcze w skrajności męce
Jeszcze z brzytwą pośrodku,
Pomiędzy półkulami
Jeszcze dwa węże syczą,
Pomiędzy dwoma snami
Pomiędzy półkulami
Jeszcze dwa węże syczą,
Pomiędzy dwoma snami
Jeszcze jest białe czarne
Jeszcze jest cień i światło
Jeszcze się zatrzymuję
Myśleć na wprost niełatwo
Jeszcze się oglądam
Jeszcze patrzę na ręce
Jeszcze na czworo dzielę
Włos w analizy klęsce
Jeszcze grzechy przyszpilam
Jeszcze patrzę dwojako
Jeszcze się z bólu zwijam
Jeszcze rozdzielam takość
Już powolutku bywa
Już dwoje w jedno kleję
Już krok po kroku zszywam
Zamiast rozdzierać w gniewie
Już powolutku zgrzyty
Już czasem są trybami
Już bywa, że dryfuję
Miast fale ciąć myślami
Już powolutku cichnę
Już wolna od określeń
Już bywa, że ogarniam
Całość bez wrogich westchnień
Już powolutku czasem
Już bywa bez oporu
Już wolna od wtrącania
Trzech groszy w życia tory
Już powolutku pusta
Już bywa karta czysta
Już wszystko się rozpuszcza
W ciszy jedności przystań
Nie proszę Cię Boże o ręce czyste
Bo takie od Ciebie dostałem
Dziękuję za siłę, bym mógł oczyścić
To, co przez wieki zbrukałem
Bo takie od Ciebie dostałem
Dziękuję za siłę, bym mógł oczyścić
To, co przez wieki zbrukałem
Rozwijam dwóch dłoni spirale
Zanurzam je w rwącym strumieniu
Niech płynie to, co schwytałem
Aż w dłoniach zostanie milczenie
Zanurzam je w rwącym strumieniu
Niech płynie to, co schwytałem
Aż w dłoniach zostanie milczenie
Rozwijam dwóch dłoni muszle
Wszystkie skarby są Twoje
Oddaję Ci dłonie niewinnie puste
Nic nigdy nie było moje
Wszystkie skarby są Twoje
Oddaję Ci dłonie niewinnie puste
Nic nigdy nie było moje
Odsłaniam dwóch dłoni lustra
Niech odzwierciedląTwe Słońce
Niech przekazują Światło
Niech łączą początek z końcem
Niech odzwierciedląTwe Słońce
Niech przekazują Światło
Niech łączą początek z końcem
Zwracam Ci czyste dłonie
Takie, jakie dostałem
Rozdaję wszystkim, co Twoje
Chcę Jednym znów stać się ciałem
Takie, jakie dostałem
Rozdaję wszystkim, co Twoje
Chcę Jednym znów stać się ciałem
Nie pojmujesz
Światła,
Co cię w łonie
nosi
Nie pojmujesz
również
Dwóch rodzajów
Nocy
Nocy nie poznałeś
Dla ciemnego ciemnej
Jej świateł
wysokich
Niepoznanych głębin
Piekieł nie
poznałeś
Jasnych dla ciemnego
Ducha utraciłeś
Od oka trzeciego
I ślepcem upadłeś
Pośród krain rosy
Błądzisz po omacku
Życia masz niedosyt
Lecz błogosławieni
Co żebrzą o Słońce
Ci, co rozpoznali
Że szarym są
końcem
Ci, co rozpoznali
Że kraje ich blade
Że wody zatrute
Krokodylim jadem
Bo lepiej żebrakiem
Pośród Słońca
brodzić
Aniżeli księciem
W Hadesie się wozić
Nie pojmujesz
Światła
Co cię w łonie
nosi
Ni w swym łonie
ognia
Co śmiercią cię
kosi
I wciąż dłońmi
swymi
Sięgasz po
świecidła
I bogami tobie
Dla głupców
mamidła
Otwórz swoje oczy
Ciemną jesteś masą
Ciemność ujrzyj
wokół
Zatęsknij do
Świateł
I w światła
fałszywe
Się nie przyoblekaj
Nie paraduj głupcze
Parodio Człowieka
I rozpoznaj Krainy
Co Świętym są
Promem
Światła
Najczystszego
Co było twym Domem
I rozpoznaj ciemne
Nędzne łez padoły
I niech się narodzi
Światłość wśród
stodoły
I zrozumiesz Noce
Jasne dla Jasnego
I oświecisz piekło
Miłując bliźniego
A kiedy u Świętej
Staniesz Słońca
bramy
Dzwony rozwibrują
Aurę Świętym Amen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz